50 lat temu, 25 lipca 1968 r., święty papież Paweł VI ogłosił encyklikę Humanae vitae. O zasadach moralnych w dziedzinie przekazywania życia ludzkiego [dalej: HV], powtarzającą tradycyjne nauczanie Kościoła o moralnej niedopuszczalności sztucznej antykoncepcji.
Bez przesady można powiedzieć, że jest to jeden z najważniejszych dokumentów XX-wiecznego Magisterium Kościoła, którego znaczenie w naszych czasach nie tylko nie maleje, ale systematycznie zyskuje na aktualności.
Co oznacza „profetyczność”?
Święty Jan Paweł II w swojej adhortacji apostolskiej Familiaris consortio z 1981 r. stwierdził, że słowa Pawła VI zawarte w Humanae vitae „przekazały naszym czasom prawdziwie profetyczne wypowiedzi”. Z kolei papież Benedykt XVI, przemawiając na Papieskim Uniwersytecie Laterańskim w Rzymie w 2008 r., z okazji 40-lecia ogłoszenia HV, podkreślał, że „prawda wyrażona w HV nie zmienia się, co było prawdą wczoraj, jest prawdą także dzisiaj. W świetle nowych naukowych odkryć jej nauka jest jeszcze bardziej na czasie i pobudza refleksję nad jej wewnętrzną wartością. […] Nauka wyrażona w HV nie jest łatwa. Ale pozostaje ona w zgodności z podstawową strukturą, w której od zawsze było przekazywane życie od stworzenia świata, z szacunkiem dla natury i jej potrzeb”.
Gdy przywołujemy tutaj opinię św. Jana Pawła II o profetyczności (tj. prorockim charakterze) encykliki św. Pawła VI, należy uświadomić sobie, że zgodnie z tradycją biblijną, którą przejął Kościół, słowo „prorok” ma dwojakie znaczenie. To nie tylko ktoś, kto z Bożego natchnienia mówi o rzeczach, które mają się wydarzyć, ale to również – a może przede wszystkim – osoba, przez którą mówi Duch Święty. A więc prorok to człowiek głoszący z mocą – „w porę i nie w porę” – prawdę. Niekiedy prawdę trudną, ale zawsze płynącą od Ducha Prawdy, a nie od takiego czy innego człowieka.
Czas rewolucji i ideologii
W tym kontekście należy też patrzyć na encyklikę Humanae vitae, która zawierała „trudną mowę” dla współczesnego jej świata. Należy zauważyć, że 1968 r., a więc data ogłoszenia tego dokumentu, jest uważany za apogeum przetaczającej się przez świat zachodni swoistej rewolucji (anty)kulturowej, której punktem szczytowym była tzw. rewolucja seksualna. O jej intelektualnej genezie była już mowa w poprzednich numerach „Miłujcie się!” (zyskujący na popularności na zachodnich uniwersytetach neomarksizm szkoły frankfurckiej, a także medialny rozgłos nadany takim „naukowym” hochsztaplerstwom jak raport Kinseya). Na porządku dnia funkcjonowało hasło „wyzwalania” człowieka od wszelkich autorytetów i norm moralnych jako rzekomy wyraz „wolności”.
W latach 60. XX wieku pojawił się swego rodzaju kult współczesności, głoszący tezę o tym, że „człowiek współczesny” różni się od ludzi z poprzednich epok (tak jakby każda epoka nie miała własnej współczesności) i w związku z tym nie obowiązują go już normy moralne ujęte w „przestarzałych” dla niego kodeksach moralnego postępowania (kult ten pojawił się przede wszystkim w mediach, ale również w świecie naukowym, a nawet zaczął przenikać do Kościoła). Miarą zaś „wyzwolenia” tego lepszego od swoich poprzedników „współczesnego” człowieka miało być – jak głosiła przesiąknięta neomarksizmem i freudyzmem ideologia „pokolenia 1968 r.” – wyuzdanie seksualne (w propagandowym języku: wyzwolenie lub też własna tożsamość seksualna). Tym bardziej że na rynek trafiły właśnie środki antykoncepcyjne, o których ubocznych, a fatalnych dla organizmu kobiety skutkach wspomniana propaganda milczała (i milczy nadal).
„Twarde słowa” encykliki
W takim to czasie papież Paweł VI opublikował swoją encyklikę, która – jak słusznie nazwał ją wybitny teolog katolicki Dietrich von Hildebrand – była „znakiem sprzeciwu” wobec ideologii wrogiej chrześcijańskiej moralności. Papież przypomniał bowiem, że istnieje zbiór niewzruszonych, niezależnych od czasu i miejsca norm moralnych, które wszystkim ludziom wlał w serca Bóg, a które nazywają się prawem naturalnym.
Św. Paweł VI w swojej encyklice podkreślał, że jego „przestrzeganie jest ludziom konieczne do zbawienia”, ponieważ prawo to jest „wyrazem woli Bożej”. Bardzo istotne było zaakcentowanie przez papieża, że Kościół nie jest twórcą prawa naturalnego, ale z woli samego Zbawiciela jest jego „stróżem i tłumaczem” (HV 18). Skoro tak, to nie może go dowolnie zmieniać, w zależności od potrzeb „człowieka współczesnego”. Warto przypominać tę prawdę zwłaszcza w naszych czasach, kiedy to wielu ludziom wydaje się, że Kościół jest w swoim nauczaniu moralności „zbyt rygorystyczny” i mógłby okazać się „bardziej miłosierny”, bo przecież „czasy się zmieniają”.
Tymczasem w Humanae vitae wraz z afirmacją prawa naturalnego znajduje się podkreślenie sprzeciwu Kościoła wobec moralnego relatywizmu, wobec zyskującej na popularności (niestety, także wśród niektórych ludzi Kościoła) tezy, iż niezmienne prawo Boże zapisane w prawie naturalnym, w ewangeliach i Tradycji Kościoła można naginać w zależności od różnych potrzeb współczesnego człowieka (wiemy już, że w takim sposobie rozumowania słowo „współczesny” oznaczało „istotowo lepszy”). Wbrew tym opiniom, ale w zgodzie z całym dotychczasowym nauczaniem Kościoła Paweł VI przypomniał, że „nigdy nie wolno, nawet dla najpoważniejszych przyczyn, czynić zła, aby wynikło z tego dobro” (HV 14).
To nauczanie Pawła VI o tym, że są czyny, które bez względu na okoliczności są złe, kontynuował i rozwijał św. Jan Paweł II w opublikowanej 25 lat temu encyklice Veritatis splendor (1993 r.). W tym dokumencie, który powinien być przedmiotem stałej analizy i ciągłego przypominania w Kościele, papież podkreślał, że „istnieją zachowania, które nigdy i w żadnej sytuacji nie mogą uchodzić za działania właściwe” (VS 52).
Powróćmy jednak do encykliki Humanae vitae jako znaku sprzeciwu wobec zwodniczych ideologii szerzących się wskutek „rewolucji 1968 r.”; rewolucji, która – warto przypomnieć – w odróżnieniu od wcześniejszych przewrotów (rewolucja francuska, bolszewicka) miała charakter nie polityczny czy społeczny, ale przede wszystkim antropologiczny. Dotyczyła konkretnej wizji człowieka, a zwłaszcza jego najbardziej intymnej sfery (seksualności). Rewolucjonistom umocowanym w świecie mediów oraz instytutów naukowych, którzy twierdzili (i twierdzą nadal), że w tej sferze człowiek współczesny „może wszystko”, Paweł VI przeciwstawiał wizję, w której istnieje coś takiego jak wstrzemięźliwość – samodyscyplina wiodąca do panowania nad popędami.
Na „konieczność opanowania wrodzonych popędów i namiętności przez rozum i wolę” Paweł VI wskazywał jako na podstawowy warunek odpowiedzialnego rodzicielstwa (HV 10). W Humanae vitae znalazło się również słowo zakazane przez ideologie powszechnego wyuzdania, czyli asceza: „Nie ulega żadnej wątpliwości, że rozumne i wolne kierowanie popędami wymaga ascezy”, jednak – jak nauczał dalej Paweł VI – „opanowanie to przynosi życiu rodzinnemu obfite owoce w postaci harmonii i pokoju oraz pomaga w przezwyciężaniu innych jeszcze trudności, sprzyja trosce o współmałżonka i budzi dla niego szacunek, pomaga także małżonkom wyzbyć się egoizmu, sprzeciwiającego się prawdziwej miłości, oraz wzmacnia w nich poczucie odpowiedzialności” (HV 21).
Warto na chwilę zatrzymać się nad tymi słowami i zwrócić uwagę na akcentowanie przez papieża roli rozumu (rozumnego postępowania) w podejmowaniu przez człowieka decyzji dotyczących najbardziej intymnej sfery jego życia. Wbrew sięgającej czasów oświecenia propagandzie Kościół nie jest wrogiem rozumu, ale wręcz odwrotnie: w czasach ideologicznego zaczadzenia (jakimi są nasze czasy) Kościół jest wielkim i właściwie jedynym obrońcą rozumu. Jak przypominał 20 lat temu we wstępie do encykliki Fides et ratio św. Jan Paweł II: „wiara i rozum są jak dwa skrzydła, na których duch ludzki uznosi się ku kontemplacji prawdy”. To nie Kościół był autorem urągających zdrowemu rozsądkowi ideologii propagujących istnienie kilkudziesięciu płci (genderyzm) lub dopatrujących się w rozwoju logiki matematycznej przejawów „maskulinistyczno-centrycznego światopoglądu” (feminizm).
Zapowiedź narodzin mentalności antykoncepcyjnej
Warto powrócić jeszcze do zagadnienia profetyczności encykliki Humanae vitae. Ma ono – jak zaznaczono – podwójny kontekst: ścisłego związku jej nauczania z obecnym w Kościele od początków jego istnienia Duchem Prawdy, ale również przepowiadania „rzeczy przyszłych”. Paweł VI widział je wyraźnie i przestrzegał, że odrzucenie nauczania Kościoła o moralnej niedopuszczalności sztucznego ograniczania urodzin „otwiera szeroką i łatwą drogę zarówno niewierności małżeńskiej, jak i ogólnemu upadkowi obyczajów. […] Należy również obawiać się i tego, że mężczyźni, przyzwyczaiwszy się do stosowania praktyk antykoncepcyjnych, zatracą szacunek dla kobiet i lekceważąc ich psychofizyczną równowagę, sprowadzą je do roli narzędzia, służącego zaspokajaniu swojej egoistycznej żądzy, a w konsekwencji przestaną je uważać za godne szacunku i miłości towarzyszki życia” (HV 17).
W ten sposób Paweł VI opisał zjawisko mentalności antykoncepcyjnej, która od ponad pół wieku szerzy się z tragicznymi, opisanymi przez papieża, skutkami na Zachodzie, a po 1989 r. – nie miejmy złudzeń – coraz bardziej rozprzestrzenia się i w naszym kraju. Święty Jan Paweł II zwrócił natomiast uwagę na ścisły związek między rozszerzaniem się tego zjawiska a plagą aborcji. W opublikowanej w 1995 r. encyklice Evangelium vitae papież podkreślał, że „w istocie, kultura proaborcyjna jest najbardziej rozpowszechniona właśnie w środowiskach, które odrzucają nauczanie Kościoła o antykoncepcji”. Ojciec Święty, zaznaczając „odmienną naturę i moralny ciężar” tych dwóch grzechów – aborcji i antykoncepcji, zauważał istnienie współzależności między nimi na podobieństwo „owoców jednej rośliny”: „Życie, które może się począć ze współżycia mężczyzny i kobiety, staje się zatem wrogiem, którego trzeba bezwzględnie unikać, zaś przerywanie ciąży jest jedyną możliwością w przypadku niepowodzenia antykoncepcji” (EV 13).
W przytaczanej już adhortacji apostolskiej Familiaris consortio (1981 r.) św. Jan Paweł II zauważał niebezpieczeństwo szerzenia się także wśród chrześcijańskich małżonków błędnych wizji dotyczących istoty i powołania sakramentalnego życia małżeńskiego: „Nierzadko zdarza się, że mężczyźnie i kobiecie w ich szczerym i dogłębnym poszukiwaniu odpowiedzi na codzienne i trudne problemy życia małżeńskiego i rodzinnego przedkłada się wizje i kuszące propozycje, które w różny sposób zdradzają prawdę i godność osoby ludzkiej” (FC 4).
Odcienie buntu wobec Humanae vitae
W tym kontekście św. Jan Paweł II mówił o „potężnej i rozgałęzionej sieci środków społecznego przekazu” (FC 4). Ta swoista i bardzo niebezpieczna „sieć sprzeciwu” po raz pierwszy ujawniła się przed pół wiekiem przy okazji publikacji encykliki Humanae vitae. W awangardzie sprzeciwu były rzeczywiście media, które od początku przyjęły strategię ośmieszania tego dokumentu, nazywając go „encykliką o pigułce”, komunikując opinii publicznej zakłamany przekaz o tym, jakoby papież „myślał tylko o jednym”, „chciał ludziom zaglądać do sypialni” itp. Widać chociażby z tych ułamków zarysu nauczania zawartego w HV, o których była do tej pory mowa (prawo naturalne, kwestia relatywizmu moralnego, integralne spojrzenie na człowieka, który nie tylko odczuwa popędy, ale może nad nimi zapanować dzięki rozumowi i woli), że takie przedstawienie encykliki Pawła VI było zwykłym kłamstwem.
Nowość i dramatyzm sytuacji polegały jednak na tym, że Humanae vitae okazała się również „znakiem sprzeciwu” dla wielu ludzi Kościoła. Krótko po jej publikacji mieliśmy do czynienia z bezprecedensowym w najnowszej historii Kościoła wypowiedzeniem posłuszeństwa wobec Magisterium Kościoła przez wielu teologów (piszących po obu stronach oceanu otwarte listy protestacyjne przeciw HV) i – co gorsza – wiele zachodnich episkopatów, które oddawały sprawę przestrzegania nauczania Kościoła zawartego w HV, a odnoszącego się do regulacji poczęć, własnemu „sumieniu”.
To właśnie wtedy ujawniło się zjawisko, które precyzyjnie w encyklice Veritatis splendor (1993 r.) opisał św. Jan Paweł II, wskazując, że „do tezy o obowiązku kierowania się własnym sumieniem niesłusznie dodano tezę, wedle której osąd moralny jest prawdziwy na mocy samego faktu, że pochodzi z sumienia”. W ten sposób „zanikł wymóg prawdy, ustępując miejsce szczerości, autentyczności” i „powstała tendencja, by przyznać sumieniu jednostki wyłączny przywilej autonomicznego określenia kryteriów dobra i zła” (VS 32).
Ojciec Święty, referując te błędne poglądy, odnosił je do zauważonej przez siebie wewnątrz Kościoła „próby globalnego i systematycznego zakwestionowania dziedzictwa doktryny moralnej opartej na określonych koncepcjach antropologicznych i etycznych” – próby, która sprowadza się do rozerwania związku między „ludzką wolnością a prawdą”. A nawet „rozpowszechniona jest opinia, która podaje w wątpliwość istnienie wewnętrznego i nienaruszalnego związku pomiędzy wiarą a moralnością” (VS 4).
Zależność, o której trzeba pamiętać
Po raz pierwszy z taką mocą i w takiej skali (całego Kościoła) tego typu „kuszące propozycje” ujawniły się przy okazji sprzeciwu wobec nauczania zawartego w HV. Błędna filozofia rodziła błędną teologię, ta zaś wiodła do błędnej formacji kapłańskiej. Niewłaściwie uformowani księża nie byli zaś w stanie właściwie prowadzić pracy duszpasterskiej wśród wiernych. O tych zależnościach pisał w swojej encyklice Fides et ratio św. Jan Paweł II. Można do tego dodać, że ostatnim ogniwem tego fatalnego łańcucha jest to, że pozbawieni klarownego nauczania („tak – tak, nie – nie”) ludzie świeccy podejmują następnie błędne decyzje wyborcze czy referendalne. W maju 2018 r. większość z Irlandczyków, którzy w referendum opowiedzieli się za dopuszczeniem aborcji, a w innym referendum zgodzili się na tzw. małżeństwa homoseksualne, deklarowali się jako ludzie wierzący, należący do Kościoła. To, że obecnie (badania z września 2016 r.) 89% amerykańskich katolików uważa, że sztuczna antykoncepcja jest moralnie dopuszczalna albo w ogóle nie jest kwestią poddającą się osądowi moralnemu, a 62% z nich (badania z czerwca 2017 r.) popiera legalizację tzw. małżeństw jednopłciowych, jest rezultatem wypowiedzenia posłuszeństwa (także przez milczące ignorowanie) nauczaniu zawartemu w Humanae vitae. Powtórzmy za św. Janem Pawłem II: błędna filozofia rodzi błędną teologię – ta zaś prowadzi do błędnej formacji kapłanów. Źle uformowani księża nie są dobrymi duszpasterzami, a świeccy pozbawieni właściwego kierownictwa duchowego idą na manowce – nie tylko duchowe.
Grzegorz Kucharczyk