fundacja Nasze Dzieci
Boże Miłosierdzie uchroniło go od śmierci w grzechach

Życie moje i mojego męża przebiegało bardzo różnie – raz było lepiej, raz gorzej. Pierwsze dziecko urodziło się nam dwa lata po ślubie. Przerwałam pracę i zajmowałam się domem i dzieckiem. Mój mąż pracował, ale coraz częściej zdarzało mu się zaglądać do kieliszka. Ta sytuacja spowodowała, że gdy byłam w stanie błogosławionym z drugim synem, mąż bardzo ciężko zachorował. W szpitalu spędził sześć miesięcy. Był to bardzo trudny okres dla mnie i dla całej naszej rodziny. Bardzo dużo modliliśmy się wtedy o zdrowie męża. Długo musieliśmy czekać na poprawę, gdyż jego stan był krytyczny. Bardzo martwiłam się wtedy, że zostanę sama z dwójką dzieci. 

Nie wiedziałam jeszcze wówczas, co mnie czeka w dalszym życiu. Pan Bóg zdecydował, że mój mąż będzie żył, i na dzień przed narodzinami syna wrócił do domu. Wszyscy bardzo się z tego cieszyliśmy. Po czterech latach urodził się nam trzeci syn, a po następnych trzech kolejnych dwóch – bliźniaki. Mamy więc pięciu synów i jesteśmy bardzo szczęśliwi, bo nie każdy może mieć tyle dzieci – jest to szczególna łaska dana nam od Boga, za którą bardzo dziękuję. 

I wszystko byłoby dobrze, gdyby nie alkohol, który ponownie zagościł w życiu mojego męża dwa lata po narodzinach bliźniaków… Był to straszny okres dla mnie, dla naszych dzieci i całej naszej rodziny. Nie da się tego opisać słowami, to trzeba przeżyć. Nie pomagały ani prośby, ani groźby. Alkohol zawładnął moim mężem i wiedziałam, że sama nie poradzę sobie z tym problemem. Dużo się modliłam i prosiłam Pana Boga o pomoc, ale zamiast lepiej było coraz gorzej… Modliłam się, aby stała się wola Boża, a nie moja. 

Stan mojego męża uległ bardzo mocnemu pogorszeniu i czuł się on coraz gorzej. Mijała właśnie 15. rocznica naszego ślubu. Zamówiłam z tej okazji w kościele Mszę św. Pół roku po niej mój mąż zachorował, a jego stan stał się krytyczny. Wezwałam pogotowie. Bardzo się wtedy bałam, że nie zdąży ono przyjechać, a mąż mój umrze na moich rękach bez sakramentów świętych, bez spowiedzi św. i bez Eucharystii. Błagałam wówczas Pana Boga oraz wszystkich świętych o to, aby mój mąż nie umarł w domu bez sakramentów. Mąż trafił do szpitala, tam się wyspowiadał i przyjął Pana Jezusa w Komunii św. Otrzymał również ostatnie namaszczenie, a potem zmarł. 

Wtedy właśnie się przekonałam, jak Pan Jezus spełnia swoje obietnice. Powiedział św. Faustynie: „Dusze, które odmawiać będą tę koronkę, miłosierdzie Moje ogarnie je w życiu, a szczególnie w śmierci godzinie” (Dz. 754); „O, jak wielkich łask udzielę duszom, które odmawiać będą tę koronkę; wnętrzności miłosierdzia Mego poruszone są dla odmawiających tę koronkę. Zapisz te słowa, córko Moja, mów światu o Moim miłosierdziu, niech pozna cała ludzkość niezgłębione miłosierdzie Moje. Jest to znak na czasy ostateczne, po nim nadejdzie dzień sprawiedliwy. Póki czas, niech uciekają [się] do źródła miłosierdzia Mojego, niech korzystają z krwi i wody, która dla nich wytrysła” (Dz. 848).

Częste odmawianie przez mojego męża Koronki do miłosierdzia Bożego oraz odprawienie przez niego nabożeństwa dziewięciu pierwszych piątków miesiąca uchroniło go od śmierci w grzechach. Zostałam sama z piątką dzieci, ale wiem, że Pan Bóg nie pozwoli, aby stała się nam jakaś krzywda, a mąż będzie się za nami wstawiał u Miłosiernego Boga. Dzięki opiece Bożej wiem, że sobie poradzę i że wychowam nasze dzieci na dobrych ludzi.


Czytelniczka z Wielkopolski